De gustibus...
Laureat pierwszej nagrody na festiwalu piosenki nie przypadł do gustu publiczności. Dość często się zdarza, że werdykt jury nie pokrywa się z odczuciami i preferencjami widzów i właściwie w całym wydarzeniu nie byłoby nic nadzwyczajnego. Kontrowersyjny laureat był człowiekiem młodym i przyszłość z pewnością zweryfikowałaby decyzję jurorów na korzyść lub niekorzyść zwycięzcy.
Przewodniczący szacownego grona oceniającego nie był jednak usatysfakcjonowany chłodną reakcją zgromadzonych na sali. Trzeba tu zaznaczyć, że mimo wyraźnego niezadowolenia, widownia zachowywała się jednak kulturalnie, ale widać przewodniczącemu brakowało jej entuzjazmu, bo zaczął przekonywać ludzi do swoich racji.
Mówił ze znawstwem o walorach wokalnych nagrodzonego, podkreślał oryginalność barwy głosu i jego skalę, chwalił wyjątkową muzykalność młodego artysty, jego niewątpliwą indywidualność, nieprzeciętność, nietuzinkowość. Mimo bardzo przekonywującego tonu i niepodważalnych argumentów, publiczność jakoś nie chciała zmienić zdania. Słuchała cierpliwie słów przewodniczącego i niektórzy nawet wyraźnie wykazywali dobrą wolę, chcąc zrozumieć stanowisko profesjonalistów. Na twarzach większości ludzi malowała się jednak niejaka bezradność, trochę taka jak u dzieci, kiedy się im mówi, że szpinak jest bardzo zdrowy.
Przewodniczący, widząc to, wziął głęboki oddech. Z podziwu godną cierpliwością zaczął tłumaczyć pewne znane tylko wybitnym zawodowcom niuanse muzyczne, wydawało się nawet w pewnym momencie jakby wyraźnie brakowało mu tablicy, na której mógłby narysować pięciolinię. Publiczność zaczęła zdradzać objawy lekkiego znużenia.
Przewodniczącemu przyszła ze spontaniczną pomocą jedna z jurorek, znana specjalistka od muzyki rozrywkowej. Powtórzyła ona w całej rozciągłości argumentację swego przedmówcy i dodatkowo wytknęła kilka mankamentów innym młodym piosenkarzom występującym w konkursie. Przez salę przeszedł cichy pomruk niezadowolenia.
Sekretarz jury, stary pracownik kultury, mający wielkie wyczucie i jeszcze więcej taktu, zabrał głos, by rozładować delikatnie napinającą się atmosferę, kiedy jednak zaczął po trosze przyznawać rację publiczności i tłumaczyć na czym polegają różnice w osądach specjalistów i amatorów, przewodniczący przerwał mu w ostry sposób, mówiąc, że uleganie niewybrednym gustom parweniuszy prowadzi na bezdroża taniego populizmu i muzyki disco-polo. Ludzie na sali zaczęli się nawet uśmiechać, rozbawieni pyskówką jurorów, ale to wyraźnie zirytowało, zapalczywą członkinię komisji, która, uznając publiczność za ignorantów, w płomiennej tyradzie przedstawiła wszystkie zasługi przewodniczącego i jego profetyczny wręcz dar rozpoznawania prawdziwych talentów. Na sali odezwały się pierwsze gwizdy.
Konferansjer, który w czasie ogłaszania werdyktu trzymał się z boku, zaapelował do widzów o kulturalne zachowanie. Wezwanie popularnego prezentera może odniosłoby pożądany skutek, ale podjudzony przez krewką koleżankę przewodniczący nie omieszkał zauważyć, że do braku kompetencji, jak widać i słychać, dołączyło się również chamstwo. Gwizdy wzmogły się, a niektórzy z widzów zaczęli rytmicznie tupać.
Przewodniczący wdał się w słowną polemikę z pierwszym rzędem, dzielnie sekundowała mu nieustraszona jurorka. Nie ma sensu przytaczać treści owego dyskursu, zwłaszcza, że tak publiczność jak i przewodniczący nie przebierali w słowach, a treści merytoryczne zeszły już na zupełnie marginalne tory. Kiedy awantura osiągnęła temperaturę wrzenia i nie bardzo było wiadomo, co może nastąpić za chwilę, konferansjer, w rozpaczliwym przebłysku estradowego refleksu, dał orkiestrze znak i krzycząc do mikrofonu zapowiedział występ laureata.
Zwycięzca, nie posiadając się ze szczęścia, cały rozdygotany i nie bardzo wiedzący, co się wokół niego dzieje, wyszedł na rzęsiście oświetloną reflektorami scenę. Trudno powiedzieć dlaczego wtedy właśnie stało się to, co się stało. Niewątpliwie była to kulminacja całej sytuacji, zenit, moment, w którym zbiegły się wszystkie napięcia koncertu finałowego i wywołanej uporem przewodniczącego rozróby. Dość, że publiczność zobaczywszy, Bogu ducha winnego przecież, młodego piosenkarza, nagle straciła zainteresowanie członkami jury i z dzikim wyciem obrzuciła młodzieńca czym popadło. Posypały się na niego puszki coca coli, wszelkiego rodzaju owoce, cukierki, chipsy, krakersy, hamburgery, słowem różne różności, które widzowie konsumowali i nie tylko, a jakie w ogólnej masie, która oblepiła artystę trudno było do końca rozpoznać.
Młodzieniec zrezygnował z kariery estradowej. Skończył studia inżynierskie i stał się zwyczajnym, choć porządnym człowiekiem. Śpiewał też odtąd z wyraźną niechęcią nawet przy goleniu. Przewodniczący jury nadal zasiada w tych szacownych gremiach na innych festiwalach. Niektórzy piosenkarze odmawiają w nich jednak udziału. Sekundująca mu wówczas jurorka twierdzi, że prawdziwa sztuka obroni się mimo wszelkich przeszkód, przeciwności i innych głupot. Co do tego nikt nie ma raczej wątpliwości.
Dodaj komentarz