Obudzony talent
Karierę pieśniarza Stefan Pazur zwany "Lwem" zaczął w wieku zdecydowanie dojrzałym i przez całkowity przypadek. Jego żona wygrała w jakimś konkursie telewizyjnym dwa bilety do opery i małżonkowie postanowili je, choć bez specjalnego entuzjazmu, wykorzystać.
Wcześniej mimo, że uważali się za ludzi kulturalnych, rzadko bywali w teatrze, jednak raczej z lenistwa, niż braku zainteresowania. Opera szczególnie Stefana specjalnie nie pociągała. Nie rozróżniał słów, zwłaszcza w ariach sopranistek, nie potrafił nadążyć za akcją i bardzo szybko przestawał wiedzieć, o co właściwie chodzi w przedstawieniu. Żona starała mu się wytłumaczyć, że powinien skupić się na samym pięknie śpiewu, podziwiać barwę i skalę głosu artystów, szóstym zmysłem wyczuwać dramaturgię spektaklu. Taki jednak sposób odbioru dzieła był dla Stefana Pazura zbyt skomplikowany.
Jako człowiek konkretny, kiedy nie miał do czynienia z jasno wyłożoną treścią, czuł się zagubiony, odżywały się w nim jakieś bliżej nieokreślone kompleksy i w końcu w stanie pewnego braku równowagi psychicznej, wycofywał się na tereny bardziej swojskie, włączając choćby telewizor i oglądając jakiś serial w rodzaju McGyvera.
Muzyka, która do niego docierała nie była w jakimś specjalnie dobrym guście. Czasami przyczepiał się do niego refren aktualnego właśnie przeboju, innym razem przypominał sobie piosenkę słyszaną w młodości. Można powiedzieć, że miał przeciętną wrażliwość przeciętnego człowieka i każdy rodzaj sztuki traktował jako przyjemne urozmaicenie wolnego czasu. Preferował oczywiście rozrywkę lekką, łatwą i przyjemną, a "Pajace" Ruggiera Leoncavallo do takiej raczej nie należą. Ignorancja Stefana Pazura nie była jednak aż tak daleko posunięta, aby uważał, że kompozytor ma na omię Leon i że właśnie idą z żoną do cyrku.
Trzeba przyznać, że w czasie spektaklu Stefan trzymał się dość długo dzielnie i zasnął dopiero po dłuższym czasie zaciętej walki z opadającymi powiekami. W pewnym sensie było to uzasadnione nie tylko brakiem odpowiedniej wrażliwości Stefana Pazura. Spektakl był marnie wyreżyserowany, występowali w nim śpiewacy raczej drugorzędni, w dodatku był środek tygodnia, sala zapełniona głównie wycieczkami szkolnymi i nikt z artystów specjalnie się nie wysilał.
Kiedy Stefan zaczął chrapać najpierw usłyszała to tylko jego żona. W domu zwykle w takich sytuacjach cicho gwizdała, ale nie wypadało przecież robić czegoś takiego w operze. Próbowała więc delikatnymi szturchnięciami obudzić męża, ale ten miał twardy sen, w dodatku muzyka była niezbyt głośna i działała niemal jak kołysanka. Stefan odsunął się w kąt fotela odległy od żony i chrapał w ucho jakiejś tłustej blondynce, wyraźnie zdegustowanej całą sytuacją. Po chwili kilka jeszcze osób wyraźnie poirytowanych zaczęło sykać, a siedząca rząd dalej młodzież chichotała w nieprzyjemny sposób. Żona Stefana szturchnęła go energiczniej, ale on, starając się tylko przewrócić na drugi bok, przygniótł rękę tłustej blondynki. Kobieta wrzasnęła piskliwie, młodzież głośno zarechotała, przez salę przeszedł szmer oburzenia, a chcąca ratować sytuację żona gwizdnęła i jakoś w tym zamieszaniu zamiast cicho jak zamierzała, wyszło jej głośno. Artyści zmieszali dźwięki, orkiestra zgrzytnęła fałszywie i nagle obudzony ze snu Stefan Pazur zaśpiewał przejmującym tenorem "śmiej się pajacu". Na sali zrobiło się nienaturalnie cicho, dyrygent przymuszony jakąś nieznaną siłą, doprowadził orkiestrę do porządku i muzycy zagrali tak, jak nigdy przedtem, nawet na premierach z zaproszonymi gwiazdami światowej sławy. Tenor śpiewający partię pierrota w tym momencie stracił na zawsze głos. Przez jakiś czas później pozywał Stefana Pazura do sądu o odszkodowanie, aż wreszcie bogaty i sławny już wówczas Stefan "Lew" załatwił sprawę polubownie, przekazując pokrzywdzonemu artyście znaczną sumę.
Właściwie nie udało się dociec w jaki sposób w Stefanie obudził się ten lew talentu. Czy wyzwolił go pisk przygniecionej blondynki, czy gwizd żony, czy też jakiś inny nierozpoznany w ogólnym tumulcie bodziec, ewentualnie wszystko to razem wzięte ? Psychologowie byli zgodni jedynie co do tego, że aria pierrota musiała już wcześniej tkwić w podświadomości Stefana, a we śnie dotknął on jakichś głębi, w których kryły się jego ukryte zdolności. Nagłe wyrwanie ze snu spowodowało ich gwałtowną erupcję. Bez względu na to, czy nauka ma w tym przypadku rację, jest to przynajmniej próba jakiegoś w miarę spójnego wyjaśnienia niezwykłego zjawiska.
Zaraz po spektaklu Stefan Pazur otrzymał od dyrektora opery propozycję stałego kontraktu, ale mająca zmysł byznesu małżonka wzięła sprawy w swoje ręce i wynegocjowała znacznie lepsze warunki niż proponowano na początku. Później na tyle zręcznie pokierowała karierą małżonka, że znacznie przebił sławą i popularnością słynnych trzech tenorów, którzy zresztą zbyt często występując na otwartych przestrzeniach stadionów i parków, nieco nadwątlili swe siły. Nie zniżający się do taniej komercji Stefan "Lew" uniknął mylenia go z Mickaelem Jacksonem i innymi gwiazdorami rocka. Jego życie toczyło się od momentu pamiętnego przebudzenia jak sen. W gruncie rzeczy nigdy nie był do końca pewien, czy się rzeczywiście wtedy obudził.
Dodaj komentarz