Szczur
Archeologię wybrałem głównie z jej powodu. Już w szkole zapisałem się do drużyny skautów zajmującej się badaniem prehistorii, w której żeńskiej części była właśnie ona. Zbliżyły nas do siebie letnie obozy, na których przekopywaliśmy wiele metrów sześciennych ziemi, wydobywając skarby przeszłości. Właściwie jakie tam skarby. Raz kawałek kości, innym razem fragment zardzewiałej rury. Nie wydawało mi się to aż tak bardzo interesujące, ale dla niej miało ogromne znaczenie.
- Wyobrażam sobie - opowiadała z pasją - jak jakiś nasz bohaterski praprzodek przeciskał się tym kanałem umykając tropiącym go na powierzchni prześladowcom. To musiało być jeszcze w czasach dominacji ludzi, kiedy dla nas dostępne były tylko podziemia. Zapewne szukał jakiegoś bezpiecznego miejsca do życia, takiego, w które mógłby przyprowadzić swoją rodzinę, może całe plemię? - Ponosiła ją wyobraźnia - Był mokry, cały unurzany w ludzkich ekskrementach, ale wiedział, że może wytrzymać znacznie więcej, że nie zginie choćby nawet jeszcze wiele razy spuszczono wodę, choćby u wylotu kanału czekał kot. Podziwiam bohaterstwo tamtych praszczurów, które potrafiły zachować gatunek nawet w tamtych, pełnych niebezpieczeństw czasach.
To nawet przemówiło do mnie. Nie myślałem przy niej o niczym innym, jak tylko o zachowaniu gatunku i jeśli rzeczywiście jakiś nasz przodek przeciskał się tym kawałkiem rury, byłem gotowy powtórzyć jego wyczyn, byle tylko ona uznała mnie za godnego posiadania z nią potomstwa.
Innym razem dokopaliśmy się jeszcze głębiej i znaleźliśmy sporawy gnat, porządnie skamieniały, na którym w jednym miejscu widać były kilka podłużnych rys. Prawie się wtedy rozpłakała.
- Popatrz, byliśmy już wtedy - mówiła przez łzy - To my zjedliśmy wielkie gady żyjące ówcześnie. Wychodziliśmy nocą i podgryzaliśmy te potwory, kiedy zamierały na chłodzie. Gryźliśmy aż do kości i wszystko po to, by nasz trud wykorzystały inne zwierzęta. Jakież to było niesprawiedliwe! Łapki naszych pradziadów były za małe, by mogły uchwycić choćby tę kość i przygrzmocić nim czyhającej na resztki mięsa małpie. Barbarzyński człowiek przeganiał stada naszych przodków może tym właśnie gnatem, tylko dlatego, że był większy i silniejszy.
Pewnie miała rację. Kiedyś zacząłem się głośno zastanawiać dlaczego nasi pradziadowie nie zebrali się już wtedy w kupę, żeby poradzić sobie z ludźmi i innymi dużymi zwierzętami, ale wyjaśniła mi, że tamta nasza słabość okazała się właśnie siłą, że słusznie zrobiliśmy stawiając na przetrwanie, a nie na agresywne podboje.
- To właśnie doprowadziło do upadku ludzi - wyjaśniała - nadmiar agresji, który skierowali w końcu przeciwko sobie samym. Byli skazani na wyginięcie, ale też trzeba przyznać, że utorowali nam drogę, wybijając wielkie koty, nim sami się wytłukli. Podziwiam naszych mędrców, którzy potrafili nauczyć nas czekać cierpliwie na naszą kolej i zgłębiać tajniki ludzkiej cywilizacji, byśmy mogli wziąć z niej to, co przydatne, a odrzucić to, co niszczące.
Ten wywód nie bardzo przypadł mi do gustu, bo pochwała cierpliwości oznaczała dla mnie długie oczekiwanie, nawet jeśli nie na swoją kolej, to na odpowiednie czas i miejsce, kiedy to i gdzie usłyszeć mógłby od niej, że podziwia ten efekt setek tysiącleci cierpliwości, jakim jestem ja i pragnie, by następne pokolenia poniosły ową cnotę w przyszłość.
Ponownie rozpłakała się, kiedy przeczytaliśmy o odkryciu wielkiego ludzkiego cmentarzyska, powstałego w efekcie jakiejś prehistorycznej zarazy.
- Płaczę - szeptała, ocierając się swoim wąsem o mój - płaczę nie z powodu tego, co znaleźli, tylko z powodu tego, co się nie zachowało. Najpewniej jeszcze parę tysięcy lat temu, były tam też drobne kosteczki naszych dziadków, które z powodu owej właśnie drobności, skruszały i obróciły się w pył. Każda ludzka zaraza dopadała najpierw nas, dziesiątkowała, uśmiercała całe stada. Te potwory obwiniały nas wtedy o całe zło i rozpoczynały się prawdziwe pogromy całych nacji. Przetrwaliśmy tylko dzięki potencji naszych dziadków i płodności babek.
Śniło mi się później, że żyjemy oboje w tamtych straszliwych czasach i robimy to coś, co pozwoliło przetrwać nam wszystkim. Żałowałem, gdy się obudziłem, że obecnie nie zdarzają się już podobne wielkie zarazy, a ona nie dawała się w żaden sposób namówić byśmy się do przetrwania przygotowywali profilaktycznie, ot tak na wszelki wypadek, gdyby coś niedobrego miało się jednak wydarzyć.
Nie była jednak beksą. Kiedy pojechaliśmy do muzeum labiryntów i oglądaliśmy wymyślne korytarze, przez które przepędzano naszych przodków, kiedy wysłuchaliśmy pogadanki o przeprowadzanych na naszym gatunku eksperymentach medycznych, w jej oczach widziałem błysk gniewu, choć mnie było raczej niedobrze i chyba po raz pierwszy nie miałem wtedy ochoty na przytknięcie nosa do jej czarnych i ruchliwych nozdrzy. Prawdę mówiąc i tak porzygałem się później w domu na wspomnienie wycieczki, ale wiedziałem, że ona przetrwała taką chwilę słabości, jeśli w ogóle ją miała.
- W takich labiryntach eksterminowano naszą inteligencję - zgrzytając zębami wspominała muzeum przy naszym następnym spotkaniu - ale w końcu obróciło to się na naszą korzyść. Przetrwali ci najinteligentniejsi, ci których zmutowano w kierunku jeszcze większej odporności niż naturalnie wrodzona. Ileż jednak wymagało to cierpień! Iluż niewinnych oddało życie w straszliwych męczarniach! Nie ma we mnie ani krzty współczucia, kiedy pomyślę, że ludzie równie bestialsko traktowali siebie i w końcu zniszczyli do ostatniego. Żarłoczność dinozaurów i sadyzm kotów wydają mi się przy ludzkim wyrafinowaniu niewinną igraszką.
Słowo igraszka powróciło moje myśli na normalne tory. Wyobraziłem sobie jak bezbłędnie odnajduję drogę w labiryncie, na którego końcu jest ona, uwięziona przez ludzi w klatce, jak bez wahania naciskam odpowiednią dźwignię i jak nasi oprawcy w nagrodę pozwalają nam zostać razem w jednym pomieszczeniu. Może było w tym coś z masochizmu czy perwersji, ale znów powołałem się na wolę przetrwania, w wyniku której przynajmniej część naszego potomstwa miałaby szansę wydostania się na wolność. Opowiedziałem jej o swoich fantazjach i pierwszy raz dostrzegłem w jej oczach iskierkę, która gasnąc zamieniła się w leciutką mgiełkę. Pomyślałem, że chyba jednak mam u niej jakieś szanse.
Historia naszego gatunku zbliżała nas do siebie. Wędrowaliśmy ramię w ramię przekopując się przez epoki, wzmacniając naszą zażyłość podziwem dla mądrości i wytrwałości naszych przodków, dojrzewaliśmy do bycia w pełni szczurami, do świadomości naszego dziejowego posłannictwa, do przekazania owej zakodowanej w nas przeszłości w czasy mające dopiero nadejść. Nadchodziły jednak bardzo powoli, zacząłem już nawet tracić nadzieję i oglądać za innymi samicami, choć zwrócenie się w jakąś inną stronę potraktowałbym jednak jako życiową porażkę. Spełnienie moich marzeń przyszło zupełnie nieoczekiwanie, choć z obecnej perspektywy doświadczenia życiowego wiem, że tak to właśnie bywa.
Kopaliśmy wtedy bardzo głęboko, choć na szczęście ziemia w tej okolicy była miękka i mocno wzruszona przez krety. Ich obecność wzbudziła w niej refleksje nad tym bliskim nam gatunkiem, tak nieszczęśliwie zatrzymanym na niższym stopniu ewolucji. Snuła swoje filozoficzne rozważania, gdy nagle z piskiem rzuciła mi się w ramiona i jak dziecko zawiesiła na szyi. Tym co wywołało jej przestrach była muszę przyznać wyjątkowo paskudna dżdżownica, która wypełzła jej pod łapki i wiła się nieco bezradnie próbując zagłębić z powrotem w glebę. Nie zastanawiałem się wtedy wiele, mając łapy pełne szczęścia, które unosiłem w bezpieczne miejsce na zielonej i bujnej trawie. Zrozumienie przyszło znacznie później.
Irracjonalny lęk naszych samic przed glistami psychologowie tłumaczą jakąś reminiscencją z czasów, kiedy to mieliśmy jeszcze ogony. Uważałem to zawsze za pewien rodzaj samiczej kokieterii, zwłaszcza, że po spowodowanej w ludzkiej epoce zagładzie atomowej dżdżownice przetrwały tylko w nielicznych miejscach świata i to tylko te, które przystosowały się do życia na znacznych głębokościach. A jednak, kiedy obecnie łączę ze sobą różne nie mające pozornie związku ze sobą fakty, dochodzę do wniosku, że oddanie się mojej ukochanej na widok owego marnego robaka, nie było wcale przypadkowe. Historia mogła nas zbliżać, ale łączyła bardziej na płaszczyźnie intelektualnej niż na bardziej intymnych. Ostatecznie zjednoczyć mogła nas tylko przyszłość. I pomyślcie teraz, jeżeli ludzkie kobiety bały się w nieuzasadniony sposób nas - szczurów, to czyż głównie nie dlatego, że intuicyjnie wyczuwały w nas następców swojego gatunku? Czy szukanie przed nami męskiej opieki nie było naturalnym odruchem mającym na celu przetrwanie gatunku? Rozmnożenie go, by jeszcze przez jakiś czas mógł przeciwstawiać się naporowi lepiej przystosowanej generacji? Możecie powiedzieć, że to bzdura, że nie mam żadnych dowodów na potwierdzenie swojego przypuszczenia, żadnego naukowego wsparcia swojej teorii, ale wierzcie mi, kiedy patrzę na obłe, zupełnie bezmyślne, wstrętne cielska tych żyjących w ciemnej ziemistej wilgoci stworów, jestem całkowicie pewien, wiem - one będą następne.
Dodaj komentarz