Dura Lex
- Quintus Horatius Flaccus, urodzony w Wenuzji szóstego dnia przed idami miesiąca decembra anno 723 ab urbe condita? - zapytał żołnierz głosem niewróżącym nic dobrego.
- W gruncie rzeczy tak - odpowiedział poeta - pewne wątpliwości może budzi tylko data urodzenia, zwłaszcza, jeśli by zacząć obliczać ją według zreformowanego kalendarza, ale myślę, że po wszystkich uprzednich czasowych manipulacjach kapłanów dokładnej daty i tak nie udałoby się ustalić. Nie słyszałem jednak, żeby ktoś o podobnym do mnie imieniu i nazwisku urodził się w Wenuzji mniej więcej w tym samym czasie co ja.
Żołnierz niepewnie podrapał się w głowę przekrzywiając nieco hełm.
- Więc jak - zapytał - Horatius to wy czy nie?
- Niech będzie, że ja - poecie jakby zrobiło się żal zbitego z tropu setnika. Możliwe, pomyślał, że biedak umie liczyć niewiele więcej niż do stu, a ja mu robię wodę z mózgu zawiłościami naszego sposobu mierzenia czasu.
- W takim razie jesteście aresztowani za samowolne postawienie sobie pomnika - powiedział surowo żołnierz.
Poeta zdziwił się.
- To jakieś nieporozumienie - wzruszył ramionami - nie stawiałem sobie żadnego pomnika, a i nie sądzę, aby moi czytelnicy prędko mi go postawili. Moje utwory cieszą się dość zmiennym powodzeniem.
- Nie moja rzecz prowadzić dyskusję - odparł żołnierz - odprowadzimy was do pretora. Przed nim, jeśli będziecie chcieli, możecie dowodzić swojej niewinności.
Poeta westchnął. Żołnierz nie wyglądał na zbyt rozgarniętego. Nie mówiąc już nic więcej wziął ciepły płaszcz i wyraził gotowość pójścia z wojskowymi.
Miejscowy pretor słynął na całą okolicę z wielkiej gorliwości, ale poeta nie bardzo orientował się w tutejszych układach. Przyjechał do swojej wiejskiej posiadłości, aby odpocząć nieco od niesprzyjającego liryce gwaru Rzymu i najście żołnierzy właściwie bardziej go rozbawiło, niż przestraszyło. Był także pewien przychylności zarówno Mecenasa jak i samego Augusta, więc jakaś pomyłka prowincjonalnego urzędnika nie wydawała się być groźna, chyba, że w Rzymie coś się w ostatnich dniach zmieniło, ale kiedy wyjeżdżał nie zanosiło się na nic podobnego. Idąc z żołnierzami, rozmyślał więc w jaki sposób uchronić nieświadomego czyj spokój narusza sędziego, przed nieuchronnym w przyszłości gniewem zwierzchników.
Pretor był mały, tłusty, miał świdrujące spojrzenie i czający się w całej twarzy cień chytrości, kogoś, kto nikomu nie da się oszukać.
- A więc to wy - powiedział, spojrzawszy przenikliwie na poetę.
- Niewątpliwie ja - zgodził się aresztowany - ale jak mniemam na tym kończy się prawdziwość postawionych mi zarzutów, o ile uznać bycie sobą za dostateczny powód do postawienia takowych.
- Wy tam w mieście wszyscy gadacie jak Cycero, ale takim gadaniem nie zmieni się faktów, a faktem jest, że na podstawie poczynionego przez was samych wyznania, oskarżam was o postawienie sobie pomnika bez zgody odpowiednich władz. Z toku przesłuchania, a później procesu wyniknie czy oskarżę was tylko o złamanie przepisów, czy też sprawa okażę się zdradą stanu, szerzeniem kultu nowego boga, lub, w tym przypadku nie chciałbym być w waszej skórze, wynoszeniem ponad boskiego Augusta. Mówię wam to po to, żebyście zrozumieli powagę sytuacji i przestali się głupio uśmiechać.
- W głupiej sytuacji, trudno zachować mądry wyraz twarzy - stwierdził sentencjonalnie poeta - z mądrą czy też głupią miną oświadczam jednak, że musiała zajść jakaś pomyłka i że nigdy nie postawiłem sobie żadnego pomnika, i nawet nie miałem takiego zamiaru, chociaż sądzę, że potomni mogą to kiedyś zrobić, ale przecież nie mogę odpowiadać za czyny dotychczas niepopełnione i dodatkowo niewłasne.
Pretor posmutniał jakby i znowu powiedział tonem przestrogi
- Mówienie o mojej pomyłce może być sugestią, że mamy tutaj bałagan, a że nie zgadza to się z prawdą, może stanowić podstawę do wniesienia oskarżenia o obrazę rzymskiego urzędnika, wypieranie się zaś własnych słów, zatrąca o krzywoprzysięstwo, lub przynajmniej krętactwo, tym bardziej, że mam wasze przyznanie się do winy na piśmie i nie radzę się tłumaczyć tym, że przymusiłem was jakoś do jego napisania.
- Teraz już zupełnie niczego nie rozumiem - powiedział poeta i pomyślał, że głupi wyraz jego twarzy można by chyba określić jako zbaranienie.
- Żeby nie przeciągać dłużej - pretor popatrzył na aresztowanego z pobłażliwą wyższością - czy to wy napisaliście co następuje - Exegi monumentum aere perenius, regalique situ pyramidum altius et ceatera, i tak dalej?
- A więc to oto chodzi - roześmiał się poeta - przecież to tylko wiersz, metafora, przenośnia, to znaczy, że poezja jest większa niczym wszelkie materialne upamiętnienia, a przede wszystkim trwalsza. Przynajmniej tak mniemam.
- Nie znam się na poezji - powiedział poważnie pretor - poza tym nie miejsce tu i pora na literackie rozważania. Tu stoi wyraźnie napisane - exegi monumentum... Napisaliście to czy nie?
- Napisałem - westchnął poeta - ale...
- O ale porozmawiamy później - odetchnął pretor - więc nie wypieracie się swoich słów?
- Kim bym był, gdybym wyparł się własnych wierszy? - powiedział z pewnym zamyśleniem poeta - niewiele więcej mam poza nimi, ale w gruncie rzeczy uważam się za bogacza nie mniejszego niż kiedyś Krezus. Zaprawdę bardzo byłbym biedny, gdybym wyparł się tego, co napisałem.
- W takim razie pozostaje nam teraz przekonać się, czy napisaliście prawdę, czy były to tylko czcze przechwałki, mające jakiś niewiadomy mi cel, może wynikający z jakiejś chorej chęci waszego wywyższenia się. Jeśli kłamaliście, to zwolnię was z oskarżenia, ale będę was musiał przekazać medykom, żeby orzekli, czy wasz rodzaj szaleństwa nie zagraża cives romani czy też może przypadkiem ma w sobie coś ze świętości, ale to niech rozstrzygną w razie czego kapłani. Napisaliście więc prawdę, czy też to zwyczajna blaga? - Mina pretora była teraz naprawdę chytra.
- Napisałem wiersz - odpowiedział znowu po chwili namysłu poeta - ja to nazywam pieśnią, ale niektórzy upierają się, że to oda. Słusznie jednak zauważyliście, że nie pora tu i miejsce na rozważania dotyczące poezji. Wierzę, że napisałem prawdę, ale w gruncie rzeczy jest to prawda poetycka, jeśli prawdzie potrzebne są jakieś przymiotniki, no, w żadnym razie tego co napisałem, nie nazwę kłamstwem, chociaż są tacy, którzy właśnie kłamstwo zarzucają poetom, a jeśli nie kłamstwo to jednak w pewnym sensie mijanie się z prawdą i niejasność. Platon choćby...
- Tak, tak - przerwał pretor - właśnie niejasność jest w tym co mówicie teraz, a ja potrzebuję wiedzieć, czy postawiliście ten pomnik?
- Napisałem, że postawiłem - westchnął poeta.
- To ja akurat już wiem - pretor skinął głową - ale interesuje mnie czy postawiliście go rzeczywiście.
- Jest to pomnik ze słów, chociaż właściwie nie tylko ze słów - zaczął wyjaśniać poeta - w poezji jest coś poza słowami. Nigdy nie umiałem tego określić, ale właśnie to jest chyba poezja, ten duch...
- W tej chwili nie interesuje mnie z czego ten pomnik zbudowaliście - pretor zaczynał być nieco poirytowany - materiał nie jest tu taki ważny, o ile oczywiście nie pochodził z kradzieży, ale to jeszcze inna sprawa. Nie wierzę, żeby był to pomnik większy niż piramidy, a co do jego twardości to jeszcze się przekonamy. Strasznie lubicie się widać chwalić, może uznam to ostatecznie za okoliczność łagodzącą, coś z wami jest jednak nie tak. Dla dobra sprawy powiedzcie jeszcze, gdzieście ten pomnik postawili? Trudno oskarżać was bez wyraźnego dowodu, chociaż właściwie samo przyznanie się powinno wystarczyć. Więc gdzie?
- Właściwie nie umiem odpowiedzieć - poeta zastanawiał się tym razem jeszcze dłużej - słowa napisałem na papierze, ale ta zapisana karta nie wydaje mi się, aż tak ważna. Może lepiej powiedzieć w ludzkich sercach, duszach, umysłach? - popatrzył na pretora - przynajmniej w niektórych - dodał.
- To znaczy, że nie chcecie powiedzieć gdzie - spoważniał pretor - to się nazywa utrudnianiem śledztwa i będzie was obciążać dodatkowo. Prędzej czy później ten pomnik odnajdziemy, chyba, że wbrew waszym przechwałkom zdążył się już rozlecieć. Nawet jeśli, to fakt, żeście go zbudowali pozostaje faktem. Na dzisiaj starczy. Dobrze, że wzięliście ze sobą ciepły płaszcz. Jesteście zatrzymani. - Pretor dał znak żołnierzom - jutro będę was dalej przesłuchiwał.
- Czy mógłby ktoś zawiadomić Mecenasa? - poeta postanowił jak najszybciej zakończyć całą coraz bardziej według niego pozbawioną sensu sprawę. - Caiusa Cilniusa Mecenasa, tego Mecenasa.
- Tak, owszem, macie prawo wyboru adwokata - zgodził się pretor - napiszcie nam jego imię i adres, a na pewno go powiadomimy. Nie jestem przecież waszym wrogiem, a tylko przyjacielem sprawiedliwości. - pretor przyjął pozę niewzruszonego obrońcy prawa - wyprowadzić - powiedział dumnie do żołnierzy.
*
Spędzenie nocy w więzieniu nie należy z pewnością do przeżyć przyjemnych, ale poeta doszedł do wniosku, że w życiu każde doświadczenie ma swój sens. Miał zresztą szczęście, bo oprócz pijanego wyzwoleńca w katakumbie nie było nikogo. Okolica była spokojna, jak należy przypuszczać dzięki sumienności Pretora. Zachowawszy więc stoicki spokój poeta próbował nawet wyskrobać na ścianie jakiś dwuwiersz, ale jakoś jednak nie miał specjalnego natchnienia. Rano strażnik wypuścił pijaka, a dla poety przyniósł podłą i cienką zupkę. Po kilku godzinach nudy krata znowu się podniosła i ku niezmiernej radości Horacego w wejściu ukazał się Mecenas.
- Na wszystkich bogów jesteś wreszcie - zawołał poeta - czegoś tak idiotycznego nie przeżyłem nigdy i nawet nie spodziewałem się, że przeżyję. Ten dureń zrozumiał moją pieśń dosłownie! To wykracza nawet poza wyobraźnię Arystofanesa. Zresztą szkoda szlachetnej materii słów, chodźmy stąd, bo zgłodniałem i wszystkie kości mnie bolą z niewyspania. - Spojrzał na Mecenasa i nagle zaniepokoił się nieco, twarz opiekuna wyrażała bowiem oprócz troski coś w rodzaju zażenowania.
- Kwintusie Horacjuszu - zaczął niepewnie - rzecz jasna, że podzielam twoje zdanie, co do absolutnej bezsensowności oskarżenia i wynikającej stąd twojej sytuacji, jak także zgadzam się z tobą, że pretor to skończony dureń, ale...
- I ty Caiusie Cilniuszu mówisz jakieś ale?! - wykrzyknął zdumiony poeta - czy tu może być jakieś ale? Mógłbym tylko powiedzieć - ale nie potraktujcie surowo tego kretyna, który mnie tu zamknął... chyba że... Czyżby August miał do mnie jakiś zadawniony żal? - Poeta powiedział to głosem nie tyle przestraszonym, co smutnym.
- Nie Kwintusie - uspokoił go Mecenas - moje ale jest związane z beznadziejnym uporem pretora. Nigdy nie spotkałem podobnego osła, chociaż, jak wiesz, od lat obracam się w kręgach władzy. Przybyłem tu natychmiast, jak tylko doniesiono mi, co cię przyjacielu spotkało, mając całkowitą pewność, że wystarczy moje słowo, aby cię uwolnić. Pretor jest jednak nieczuły na moje argumenty i całkiem niewiele brakowało, bym znalazł się tutaj wraz z tobą, kiedy usiłowałem wykupić cię z tego więzienia. Ten bałwan najpierw zarzucił mi próbę przekupstwa rzymskiego urzędnika, a potem chyba zaczął podejrzewać jakiś spisek, bo odniosłem wrażenie, że puścił mnie wolno tylko dlatego, że ma nadzieję wytropić dalszych uczestników domniemanego sprzysiężenia. Jak sądzę, kiedyś zajdzie wysoko, bo gdy zabraknie Augusta, ktoś taki jak Tyberiusz lub, co nie daj Wenero, Kaligula będą podobnych idiotów potrzebowali. Wybacz, ale nic nie mogłem dla ciebie zrobić. Musisz wytrzymać tutaj do jutra, a ja pędzę jak najszybciej do Rzymu po rozkaz Senatu, albo, co może być prędzej, samego Augusta. Uwolnimy cię tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, może nawet z samego rana. Tymczasem przyniosłem ci trochę jedzenia, a strażnik za jakiś czas dostarczy ci derkę, bo rzeczywiście nie bardzo jest tu się na czym położyć. Nie gniewaj się, ale po raz pierwszy w życiu poczułem się bezradny, chociaż wypełniłem niejedną delikatną i z pozoru beznadziejną misję w służbie boskiego. Naprawdę nie wiem jak mam cię pocieszyć, może lepiej już pójdę. Im prędzej dotrę do Rzymu, tym szybciej stąd wyjdziesz.
Horacy oparł się o wilgotną ścianę.
- Pospiesz się więc - jęknął - nie jestem komediopisarzem tylko lirykiem. Moja sytuacja, chociaż w swej istocie śmieszna, budzi we mnie zgoła inne uczucia i przywraca pamięć tego, co spotkało mnie po klęsce Pompejusza. Mój stoicyzm zaczyna się chwiać, czego najlepszym dowodem jest to, że opieram się o ścianę. Nie lubię więzień i zimna, z tego powodu właśnie nie mieszam się do polityki, ale widać Grecy mieli rację wierząc w przeznaczenie i tak czy inaczej, to co mnie spotyka, było mi pisane. - Dostrzegł w oczach Mecenasa łzy prawdziwego wzruszenia - idź, idź już - powiedział.
Kiedy przyjaciel wyszedł, poeta westchnął ciężko i usiadłszy na ziemi rozwinął zawiniątko z przyniesionym pożywieniem. Był głodny, ale nie chciało mu się jeść. Przeżuwał powoli kęsy, w głowie miał pustkę, w sercu jakąś niejasną tęsknotę. Na szczęście pretor nie wezwał go tego dnia na przesłuchanie. Możliwe, że był zajęty czym innym, a może z wprawą doświadczonego śledczego czekał, aż aresztowany w lochu skruszeje i stanie się łatwiejszym podmiotem badań? Jak obiecał Mecenas, pod wieczór strażnik rzeczywiście przyniósł derkę i dzięki temu druga już więzienna noc wydawała się łatwiejsza do przespania. Byle do rana - pomyślał poeta i ułożył się do snu. Męczyły go majaki. Najpierw śnił, że jest w domu ojca i ten roztacza przed nim perspektywy, jakie ludziom jak oni niskiego stanu, może dać nauka. Potem ujrzał wykrzykującą płomienne hasła głowę Pompejusza i Brutusa pokazującego zakrwawiony sztylet. Przez chwilę dał się porwać dawnej płomiennej, republikańskiej namiętności, by nagle odczuć ciężar bojowej tarczy i usłyszeć krzyki siejące zamieszanie w szeregach - Pompejusz ucieka! Pompejusz ucieka! Cisnął oręż krępujący ruchy i puścił się pędem przed siebie, zrobiwszy uprzednio w tył zwrot. Przypomniał sobie uczucie jakie towarzyszyło mu wtedy pod Filippi - oto biegnie po ateńskim stadionie, wyprzedza współzawodników i widzi już wawrzyn czekający na niego za metą. Obudził się nagle spocony. Poczuł chłód. Derka leżała odrzucona obok, wyczuł ją dłonią. Okrył się ponownie. Wtem ujrzał w ciemności dwa świecące punkty. Przybliżały się powoli, aż wypełniły całą przestrzeń przed nim. Tak mogły świecić tylko oczy tej egipskiej wiedźmy, którymi oślepiła najpierw Cezara, a potem Marka Antoniusza.
- Nie powiesz, że ci się nie podobałam - syknęła głosem żmii - gdzie twojemu pomnikowi wierszokleto do piramid, gdzie tobie Rzymianinie do mądrości wschodu, gdzie temu sflaczałemu eunuchowi z Kapitolu do wielkości Cezara i siły Marka. Uczuł nagle powiew wiatru i znów usłyszał krzyk - Kleopatra odpływa! Wstrząsnął nim ni z tego, ni z owego diabelski śmiech Liwii. O bogowie, zamruczał przez sen, co za wstrętne babsko, tamta była przynajmniej piękna. Ukazała mu się naraz dobroduszna twarz Augusta - gdzie się pchasz na Kapitol synu wyzwoleńca? - powiedział pogardliwym głosem boski i odwrócił się. Odchodząc podbijał jak w gimnazjonie piłkę. Poeta dostrzegł, że to pomniejszona głowa Pompejusza. Tyberiusz i Kaligula chowali się za kolumnami. Obudził się z płaczem - tato, do domu - wyszeptał. Przypomniał sobie, że zabrali mu dom. Niech już przyjdzie ten Mecenas pomyślał rozbudzając się. Skulił się pod ścianą i czekał.
Mecenas pojawił się w końcu tak, jak obiecywał, ale jego twarz wyrażała rozpacz i jeszcze głębszą troskę niż poprzednio.
- Dotarłszy do Rzymu pobiegłem prosto do Augusta - zaczął zdawać relację - boski był z początku oburzony, chociaż nie ukrywał, że twoja przygoda go również bawi. Już miał podpisać rozkaz natychmiastowego uwolnienia cię, kiedy nagle postanowił przeczytać jeszcze raz twoją pieśń. Popukał się w boskie czoło, czytając o tym pomniku, ale potem się zmarszczył i zapytał mnie, co znaczy to non omnis moriar i to, że przyniosłeś do Rzymu greckie pieśni. Wywnioskowałem, że jest zazdrosny o swoją boskość i zaczyna podejrzewać, że to o Grecji świadczy o twoich sympatiach republikańskich. August niestety staje się podejrzliwy. Tłumaczyłem jak umiałem, że chodzi o twoją sztukę, ale nie wydawał się być do końca przekonany. Wtedy napatoczył się Klaudiusz, wiesz ten kulawy jąkała i August jak zwykle na jego widok wpadł w zły humor. Powiedział, że musi się chwilę zastanowić i odszedł, a potem nie miał dla mnie czasu. Po coś u licha pisał o tych eolskich harfach? On to zrozumiał jako ukryte szyderstwo.
- Nic takiego nie miałem na myśli - zajęczał poeta - przecież w ten sposób można się przyczepić do każdego słowa czy zdania. To wygląda jakby August był niewiele mądrzejszy od tego cymbała, który mnie tu trzyma.
- Horacy, na bogów! Nie powtarzaj tego głośno, bo zgubisz siebie i mnie - Mecenas zatkał poecie usta - lepiej poczekaj, aż przypomni sobie to, co napisałeś po bitwie pod Akcjum. On nie jest mściwy, tylko Liwia go zatruwa i nie wiem czy tylko w przenośnym znaczeniu. Wytrzymaj jeszcze jeden, może dwa dni, najwyżej jakiś tydzień, a wszystko dobrze się skończy.
- Dobijasz mnie przyjacielu - powiedział głucho poeta - miałem dzisiaj takie sny, że kiedy je przypomnę, to myślę, że budzi się we mnie duch prawdziwego buntownika. I tak nie mogę darować Augustowi zbeszczeszczania głowy Pompejusza, a teraz zaczynam myśleć, że boski traci również własną. Jak tak dalej pójdzie, uznam, że rzeczywiście należę do jego przeciwników i spotyka mnie słuszna kara. A tak między nami, to trochę żałuję, że pisałem źle o Kleopatrze, podobała mi się, więc może to z zazdrości?
- Oby cię bogowie jak najprędzej stąd uwolnili - powiedział jeszcze bardziej przestraszonym głosem Mecenas - ty mój drogi chyba bredzisz w gorączce. Słyszałem, że ludzie dostają w więzieniu obłędu, ale u ciebie to gorzej niż szaleństwo. Mam nadzieję, że wrócisz do siebie, jak tylko zobaczysz słońce i napiszesz jakąś przyjemną pieśń o życiu na wsi. Pamiętaj, że nie wszyscy w Rzymie cię lubią i są tacy, których ucieszyłoby twoje nieszczęście. Nie daj się ponieść poczuciu krzywdy, miej rozum. - Mecenas miał teraz wygląd zupełnie strapionego, poeta znowu opierał się o ścianę i patrzył przed siebie tępym wzrokiem. Mecenas nagle się ożywił. Zbliżył kaganek do ściany i zaczął się jej uważnie przyglądać.
- Patrzę - mówił - czy w desperacji nie nabazgrałeś czegoś na murze. Zaklinam cię na wszystko, w co wierzysz, nie próbuj nawet czegoś tu napisać. Ten pretor jest głupi, ale się zna na swojej robocie, może przyjść tu i sprawdzić.
- W ogóle odechciało mi się pisać - mruknął poeta - zajmę się jak stąd wyjdę sadzeniem grochu.
- Mój drogi nie upadaj na duchu, wspomnij na przykład Sokratesa, chociaż mam nadzieję, że to co się w tej chwili dzieje nie skończy się podobnie - załamał ręce Mecenas.
- W dupie mam Sokratesa - odpowiedział poeta - chcę do domu.
Mecenas otworzył usta, żeby powiedzieć coś mądrego, choć nawet w tym słabym oświetleniu było widać, że nic takiego nie chce mu przyjść do głowy. Na szczęście z kłopotu wybawiło go wejście strażnika i jeszcze kogoś. Poeta z początku myślał, że to pretor, ale nowoprzybyły okazał się być wysłańcem z Rzymu.
- Quintusie Horatiusu Flaccusie - odezwał się - jesteś wolny. Boski August kazał mi też przekazać ci ten list i ową skromną rekompensatę za twoje ostatnie przeżycia. - Mówiąc to wręczył poecie niewielki zwój i sakiewkę.
Poeta westchnął z ulgą.
- O, nomen dulce libertatis - zawołał.
- W życiu możemy się spodziewać wszystkiego - zawtórował mu Mecenas.
Kiedy wyszli na światło dzienne, poeta przez chwilę mrużył oczy.
- Zostawiłem w lochu derkę - powiedział nagle - pozwólcie, że wrócę po nią tak, jak nie wróciłem pod Filippi po swoją tarczę. Niech przypomina mi, że naprawdę w życiu wszystko jest możliwe.
*
W swoim wiejskim wygodnym domu poeta zabrał się do czytania listu od Augusta.
Wielce szacowny i drogi mój Quintusie - pisał boski.
Wybacz, że moja opieszałość skazała cię na jeszcze jedną noc w niewygodzie. Niech ta skromna suma jaką przysłałem (pieniędzy nawet ja mam zawsze za mało) pozwoli zapomnieć ci o ciemnicy i chłodzie. Wybacz mi, proszę o to raz jeszcze.
Oczywiście oskarżenie ciebie o wybudowanie sobie pomnika bez zezwolenia na podstawie metafory użytej w wierszu było śmieszne i całkowicie absurdalne. Trudno jednak wymagać, aby wszystkie stanowiska państwowe, zwłaszcza na prowincji, były obsadzone przez ludzi światłych i znających się na sztuce. Mógłbym tego dokonać jedynie skazując na banicję większość patrycjuszy i senatorów, ale wcześniej czy później obróciłoby się to przeciwko mnie. Jeśli jednak spojrzeć na sprawę z drugiej strony, to sumienność pretora w pełnieniu swych obowiązków, a także jego ślepa wiara w litery nie tylko prawa, mogą być godne nawet pochwały. Postanowiłem w związku z tym dać mu na Kapitolu stanowisko nauczyciela Tyberiiusza i Kaliguli. Sądzę, że swoją dokładnością nauczy ich przynajmniej porządku, bo rozumu niestety nie uszlachetniłby im nawet sam Cycero. Odwołałem urzędnika więc natychmiast do Rzymu i nie sądzę byś musiał się go nadal obawiać.
Ów prostaczek zwrócił mi jednak uwagę na coś, o czym zapomniałem, a co w sprawowaniu władzy bywa czasami wielce przydatne, a mianowicie na czytanie między wierszami. Przeczytaj więc uważnie, jak rozumiem twoją odę, czy jak sam ją nazywasz pieśń.
Wzmianka o piramidach nasunęła mi oczywiście na myśl Kleopatrę, ale też Cezara i Marka Antoniusza, że o Pompejuszu nie wspomnę. Nie straciłeś dla tej dziwki głowy, jak ostatni ze wspomnianych, nie padłeś przez nią pod pomnikiem tegoż nieszczęśnika z dziesiątką sztyletów wbitych w plecy, jak mój przybrany ojciec, nie zmiękczyłeś spiżu woli i męstwa jak opuszczony, zdradzony i zeszmacony Marek Antoniusz. Przeżyłeś ją tak jak ja i jak ja stałeś się równy bogom, niech będzie, że tylko egipskim. Nie wszystek umrzesz, ale ja sądzę, że i ja także. Czyż mam widzieć w tobie drogi mój Horacy rywala? Gdybym tak pomyślał, albo by dla jednego z nas w Rzymie zabrakło miejsca, albo musiałbym się wznieść na szczyty szaleństwa i zacząć tworzyć poezję. Nie chcę przejść do potomności jako kat wielkiego artysty, ani jako wariat, który przystrojony samozwańczym wawrzynem śpiewa dla gawiedzi homeryckie hymny. Może tak właśnie postąpi któryś z moich następców, ale ja z pewnością nie. Zadowolę się spiżem i piramidami. Może u potomnych będziesz Horatiuszu ode mnie większy, ale póki co na szczęście niewielu tak myśli. I niech tak zostanie.
Wzmianka o wierszach eolskich, których rytm zaszczepiłeś w mowie italskiej, wydaje mi się znacznie niebezpieczniejsza. Nie bez przyczyny przecież szukał Pompejusz wsparcia przeciwko Cezarowi w Atenach i coś w tym było, że posłuchałeś jego słów. Miałem nadzieję, że dawne sympatie porzuciłeś wraz z tarczą pod Filippi, ale chyba jednak myliłem się. Pozostałeś w głębi duszy republikaninem i demokratą. Nie wypieraj się. Zastanawiałem się, czy idee, które brzmią w rytmie twoich strof mogą mi zaszkodzić i doszedłem do wniosku, że nie. Zaowocują one dopiero po latach i zwrócą się chyba jeszcze nawet nie przeciwko Tyberiuszowi czy Kaliguli, chociaż może niektórym pozwolą znosić cierpliwiej i z nadzieją czasy, które nastąpią wtedy, gdy ja udam się na osobiste spotkanie z bogami. Nie będę więc prześladował cię i z tego powodu.
Cóż więcej. Niech lud szuka za twoim przykładem wawrzynów, a nie korony, a ja niech nadal pozostanę władcą ludzi podobnych naszemu głupawemu pretorowi. powiadam ci, że na takich idiotach też można zbudować coś trwalszego niż spiż i większego niż piramidy.
Na zakończenie drogi mój, prosiłbym cię, żeby ten list pozostał między nami, najlepiej spal go zaraz po przeczytaniu. Nie chcę, żebyś miał jeszcze jakieś kłopoty, ostatnio coraz bardziej cenię sobie spokój i zajęcia w ogrodzie. Nim go jednak zniszczysz, zapamiętaj sobie, że jak ty na poezji, ja znam się na ludziach i gdyby ci coś głupiego przyszło do głowy, to raczej to napisz, niż zrób.
Odwiedź mnie kiedy wrócisz do Rzymu, pośmiejemy się obaj z twojej przygody, a może raczej we trzech, bo zapewne będzie ci towarzyszył Mecenas. Jak widzisz proponuję w ten sposób trzeci triumwirat, a że do trzech razy sztuka, ten może będzie naprawdę udany.
Twój August
Poeta zamyślił się. Westchnął wreszcie i przysunął zwój do lampki oliwnej.
*
W jakiś czas później Mecenas zapytał Horacego.
- Powiedz mi przyjacielu, dlaczego kiedy wróciłeś po tę więzienną derkę, tak długo cię nie było? Jakoś męczy mnie z tego powodu ciekawość, bardziej nawet niż chęć dowiedzenia się, co napisał ci w swoim liście boski.
- Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zostawić po sobie jakiegoś śladu - uśmiechnął się poeta.
- Tak też pomyślałem - skinął głową Mecenas - jeśli coś może bardziej przyciągać niż list napisany przez Augusta, to może być tylko wiersz napisany przez ciebie. Cóż więc napisałeś na więziennej ścianie?
- Nil desperandum - odpowiedział poeta.
- Tylko tyle? - zdziwił się Mecenas.
- Aliquando bonus dormitat Homerus - uśmiechnął się Horacy.